"Psy się topiło, a teraz zabierają". Prokuratura umarza.

Wolantariusze Lubelskiej Straży Ochrony Zwierząt znaleźli na posesji w Parczewie skrajnie zaniedbane dwa psy

Wolantariusze Lubelskiej Straży Ochrony Zwierząt znaleźli na posesji w Parczewie skrajnie zaniedbane dwa psy (Fot. Fundacja Lubelska Straż Ochrony Zwierząt)

 
- Pamiętam, że czasem to w rzece nie mogliśmy się kąpać. Bo tyle było w niej natopionych szczeniąt. A teraz, cholera, zabierają mi psy, bo brudne - opowiada pani Jadwiga. Z jej posesji zabrano skrajnie zaniedbane psy, ale sprawę umorzono, bo prokuratura nie dopatrzyła się znęcania nad zwierzętami

Artykuł otwarty


Informacja miała tytuł: "Gnijące żywcem psie kokony". Marley, dwuletni czarny hawańczyk, pokryty był kokonem z brudu i odchodów. Największe o średnicy jakichś trzech centymetrów zasłaniały pysk i oczy zwierzęcia. Roiło się w nich od pasożytów. "Zapalenie spojówek, liczne odparzenia, ma powiększone węzły chłonne, przerośnięte pazury i jest w stanie znacznego odwodnienia" - zanotowali wolontariusze fundacji Lubelska Straż Ochrony Zwierząt.



Dwuletni Conan, biały maltańczyk, był w niewiele lepszym stanie. Kołtuny i niemal lita skorupa zakrywały go w trzech czwartych. "Zapalenie spojówek, liczne odparzenia, ma powiększone węzły chłonne, przerośnięte pazury i jest w stanie znacznego odwodnienia".

Zwierzęta były zamknięte w szopie na jednym z podwórek w Parczewie.

- Działam w organizacji prozwierzęcej od 7 lat, ale z czymś takim jeszcze się nie spotkałam - nie ukrywa Marta Włosek, prezeska fundacji. - Ludzie, którzy mieli okazję zapoznać się z historią tych dwóch psiaków, określali ich właścicieli zwierzętami, moim zdaniem jest to obrazą dla samych zwierząt. To nieduże pieski, a pięciu osobom ich ostrzyżenie zajęło prawie pół nocy.

Informacja i zdjęcia zwierząt wstrząsnęły internautami.

"Ludzie, nie macie uczuć?!"

"Ryczeć się chce"

"Przerażające"

"Łzy same się cisną do oczu..."

"Co za skurwiele!"

Straż zawiadomiła prokuraturę w Parczewie o możliwości popełnienia przestępstwa. Utrzymywanie zwierząt w stanie skrajnego zaniedbania jest określane przez ustawodawcę jako znęcanie się nad nimi. Prokuratura rozpoczęła postępowanie. Pod koniec czerwca umorzyła je. Przestępstwa nie stwierdzono.

Pacjenci czekają, psy cierpią

Szopa zbita ze zbutwiałych desek stoi na działce, na której mieści się też okazały dom jednorodzinny. Umieszczona na nim tablica informuje: "Przychodnia rodzinna". Przyjmuje tam między innymi właściciel posesji i jego ojciec. W domu mieszka starsza pani. To teściowa właściciela. Miała zajmować się psami.



Na Facebooku ktoś zamieścił zdjęcia zaniedbanych zwierząt. Lubelska Straż po telefonie informującym o wpisie rozpoczęła interwencję.

- Pojechaliśmy na miejsce - opowiada Marta Włosek. - Wyszła do nas żona właściciela posesji. Nie chciała nas wpuścić do szopy, twierdziła, że nie ma klucza a poza tym - tłumaczyła - nie ma czasu z nami rozmawiać, bo pacjenci na nią czekają.

Straż zadzwoniła na policję. Po wszczęciu procedur wolontariuszom fundacji udało się dostać do szopy dopiero po siedmiu godzinach.

- Widok był przerażający - dodaje Włosek. - Psy nie były agresywne, tylko bardzo wystraszone, więc nie było żadnej przesłanki do tego, żeby zamykać je w szopie. Przez tę skorupę z brudu i odchodów lekarze nie byli w stanie nawet ich zbadać.
 
Prokuratura zamyka sprawę

21 maja 2014 Prokuratura Rejonowa w Parczewie wszczęła postępowanie o znęcaniu się nad zwierzętami. Przesłuchano wówczas osoby z posesji, obok której jest szopa. Jadwiga P., teściowa właściciela domu, która karmiła psy i zamknęła w szopie, oświadczyła policjantowi, że zwierzęta nie są jej. Zeznała, że pojawiły się pod jej domem w kwietniu i zaczęła je dokarmiać.

Pani P. leczy się w Lublinie.

- Powiedziała funkcjonariuszowi, że zamknęła psy, bo bała się, że podczas jej nieobecności mogą pogryźć pacjentów przychodni - tłumaczy Grażyna Rudko, zastępca prokuratora rejonowego w Parczewie.

Jadwiga P. była przesłuchiwana w charakterze świadka, nie oskarżonego.



Lekarz weterynarii, który uczestniczył w akcji uwalniania zwierząt z szopy, zeznał, że psy były wychudzone, ale bez oznak znęcania się fizycznego. Prokuratura nikomu nie postawiła żadnych zarzutów. 30 czerwca umorzyła sprawę, ponieważ stwierdziła, że czyn nie zawierał znamion czynu zabronionego, innymi słowy przestępstwa nie było.

Lubelska Straż Ochrony Zwierząt złożyła już zażalenie, wpłynęło w połowie lipca.

- Psy były skrajnie zaniedbane. Przynajmniej pół roku musiały żyć w takich rażących warunkach. Gdyby dalej tam były, nie przeżyłyby lata - tłumaczy Włosek. - Zwierzaki przebywały na posesji tej pani w zamkniętej na klucz szopie. Z anonimowych doniesień mieszkańców Parczewa wynika, iż przebywały tam od dłuższego czasu, dlatego pomimo że pani stanowczo się tego się wypiera, wszystko wskazuje na to, że to ona była ich właścicielką. Za takie traktowanie zwierząt powinna ponieść karę - dodaje Włosek.

Do końca miesiąca śledczy zdecydują, czy postępowanie będzie wznowione.

Jadwiga P. okazuje serce

Jadwiga P. czuje się udręczona. Wzywają ją na policję, a schody w komendzie są dla starszej, schorowanej pani dużym wyzwaniem, poza tym wciąż przychodzą dziennikarze i pytają o psy.

- A po cholerę mi je było brać? Ulitowałam się nad nimi i teraz mam. Stary człowiek, a głupi - denerwuje się.

Nie rozumie, skąd to całe zamieszanie. - Na wsi - mówi - zwierzęta stoją po trzy dni głodne i wyją. Ludzie dadzą im raz na tydzień jakieś jedzenie i koniec. A tu taka afera.

Jadwiga P. wychowała się na wsi pod Parczewem, więc realia zna. - Pamiętam, że czasem to w rzece nie mogliśmy się kąpać. Bo tyle było w niej natopionych szczeniąt - wspomina. - A teraz, cholera, zabierają mi psy, bo brudne. Jak ktoś ma domowego psa, to rzeczywiście go czyści, odrobacza. Ale nie takiego z ulicy. Pies to pies, to co tam. Zaczęły latać mi koło domu, to je dokarmiałam. I tak przez miesiąc. Głodne nie były, a że brudne, to takie już przyszły. Liczyłam na to, że ktoś się po nie zgłosi.

- Ogłaszała się pani gdzieś, że znalazła psy?

- No gdzie ja, stara i chora, jeszcze ogłoszenia wieszać będę? Ledwo co chodzę.

- A szopa?

- Jechałam akurat do lekarza. Zabrałam klucze, córka nie miała jak otworzyć drzwi. I wyszła cała ta afera z policją.

Jadwiga P. jest pewna, więcej serca zwierzętom nie okaże. - A niechby chodziły głodne.
 
Jesteśmy coraz mniej obojętni

Imiona psom nadali wolontariusze ze straży. Conan i Marley są już w dobrej kondycji. Bardzo szybko nauczyły się chodzić na smyczy. Są już w domach tymczasowych, ale na adopcję będą musiały jeszcze zaczekać.

W interwencjach, które podejmuje lubelska straż, wymówka, że "psy są bezdomne, ja się nimi tylko zajmuję", pojawiła się już kilkakrotnie. Ludzie wypierają się zwierząt, bo chcą uniknąć odpowiedzialności.

- Ostatnio dostaliśmy zgłoszenie o potrąconym kocie - mówi Marta Włosek. - Miał bardzo poważne złamanie łapy, nawet małe dziecko mogłoby zauważyć, że zwierzę jest ciężko ranne. Kiedy zjawiliśmy się na miejscu, właścicielka stwierdziła, że to nie jej kot, ale i tak dobrze się nim zaopiekowała, bo podała mu mleko. Położyła go na ziemi przed domem, mając nadzieję, że sam się wyliże. Pani również wspomniała, że jest pielęgniarką, więc wie, jak zajmować się ludźmi, a tym bardziej zwierzętami. - W tej sprawie prokuratura umorzyła dochodzenie dwa razy, Lubelska Straż Ochrony Zwierząt będzie jednak nadal walczyć o prawa kotki.

Przypadki znęcania się nad zwierzętami ujawniane są coraz częściej. Lubelska straż dziennie odbiera nawet 10 tego typu zgłoszeń. Zdaniem wolontariuszy sprawcy stosunek do zwierząt wynoszą z domu.

- Najgorsze jest to, że wszystko, co dotyczy zwierząt, jest przez prokuraturę notorycznie umarzane. My ratujemy zwierzaki, wkładamy w to wiele pracy i serca, piszemy potem odwołania, a prokuratura prowadzi te sprawy od niechcenia, traktując zwierzęta przedmiotowo. Nie wymagamy od prokuratury empatii, tylko rzetelnego podejścia do aspektów prawa i wyczerpanie możliwości prawnych, jakie daje nam ustawodawca - mówi Włosek. Od początku 2014 roku z dziesięciu spraw zgłoszonych przez Lubelską Straż Ochrony Zwierząt tylko w dwóch pojawiły się akty oskarżenia. Pierwsza sprawa dotyczy 88-letniego mieszkańca gminy Milejów, który żywcem zakopał w ziemi pięć małych psów. Na szczęście kobieta, która spacerowała tamtędy z dziećmi, usłyszała pisk zwierząt. Szybko odgarnęła ziemię. Cztery szczenięta były zmęczone i wychłodzone. Niestety, jednego z nich nie udało się uratować. Druga sprawa toczy się przeciwko właścicielowi dziewięciu psów i konia ze Zdzisławic. Zwierzęta przetrzymywane były w całkowitych ciemnościach bez możliwości opuszczenia budynku i bez dostępu do wody. U jednego z psów oprócz świerzbu, problemów hormonalnych, powiększonego serca wykryto śrut w jamie brzusznej. Mieszkaniec Zdzisławic w 2010 roku był już skazany za znęcanie się nad zwierzętami. Fundacja odebrała mu wtedy kilkanaście zagłodzonych psów. Dla niektórych z nich pomoc nadeszła za późno.



- Na szczęście mentalność ludzi z biegiem czasu się zmienia i dzięki temu mamy coraz więcej zgłoszeń. Najczęściej dzwonią sąsiedzi i rodzina. Boją się, więc przeważnie proszą o anonimowość - mówi Włosek. - Gdyby ludzie nie byli wrażliwi na krzywdę tych zwierząt, to nie byłoby tyle telefonów. Z roku na rok zwiększa się też liczba osób decydujących się na adopcję. Niektórzy wręcz proszą o zwierzaki po przejściach, bo jak twierdzą, chcą im wynagrodzić całe zło - dodaje.

Fundacja, straż dla zwierząt

Fundacja Lubelska Straż Ochrony Zwierząt istnieje od 2009 roku, działa w niej zaledwie garstka wolontariuszy. Jeśli zwierzętom potrzebna jest pomoc, na interwencje jeżdżą o każdej porze. Fundacja nie ma swojej siedziby, ranne zwierzęta przewożone są więc do kliniki działającej przy Uniwersytecie Przyrodniczym, z którą współpracuje straż, a potem do domów tymczasowych. Działania fundacji nie są dotowane przez państwo, organizacja utrzymuje się jedynie z datków ludzi dobrej woli. Aby wesprzeć fundację, można przekazać darowiznę na jej konto, przekazać 1 proc. podatku bądź zakupić dary rzeczowe.

1 stycznia 2012 roku weszła w życie nowelizacja Ustawy o ochronie zwierząt. Za znęcanie się nad zwierzętami ustawa przewiduje do dwóch lat ograniczenia lub pozbawienia wolności, a za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem do trzech lat. Osoba, która będzie znęcała się nad zwierzęciem, straci prawo do jego posiadania na okres od roku do 10 lat. 

Aleksandra Pucułek

Cały tekst: http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,16374112,_Psy_sie_topilo__a_teraz_zabieraja___Prokuratura_umarza.html#ixzz39pwQSNtE

Kategoria: 
Żródło: 
http://wyborcza.pl/

Komentarze

Jakoś tej "udręczonej" babie ze wsi nie wierzę i wcale nie jest mi jej żal. Juz bardziej szkoda tych piesków bo przeszły piekło. Ot prostaczka co udaje nie wiadomo kogo a nie mając serca dla zwierząt nie ma ich też dla ludzi. Dobrze, ze złożono odwołanie od decyzji prokuratury. A ta baba to niech juz lepiej tego "serca" zwierzętom nie okazuje. Od tego są DOBRZY ludzie.